niedziela, 29 listopada 2015

Lucerna, podejście czwarte



Kapellbrücke

Trzy tygodnie temu pogoda wciąż zachwycała, zachęcała do spacerów, górskich wędrówek i pozwalała na pozostawienie kurtek w domu.
Po godzinnej debacie "gdzie powinniśmy spędzić ten dzień?" i eliminacji Uetliberg (bo pewnie udała się tam połowa populacji Zurychu), farmy dyń (bo nie wiadomo czy dynie jeszcze są), Alp (bo zegarki wskazują godzinę 13) wybór padł na Lucernę. To jedno z tych miast, do którego lubię wracać. Lucerna choć niewielka ma w sobie to coś, a co najważniejsze jest położona stosunkowo blisko Zurychu (podróż pocięgiem zajmuje ok. 45-50min.) i doskonale nadaje się na spontanicze wyprawy.

Nie będę skupiać się na opisie zabytków i miejsc wartych odwiedzenia. Lucerna jest niezwykle urokliwym miasteczkiem. Malownicza starówka, jezioro Czterech Kantonów i wszechobecni turyści nadają miastu niesamowitą atmosferę. Będ
ąc w Szwajcarii trzeba koniecznie odwiedzić to miejsce. 

Skupmy się zatem na zdjęciach (komputer znów odmawia współpracy).

























 



Jak już wspomniłam czasem będę wracać do starego bloga. Powyżej można zobaczyć Lucernę widzianą oczami 25-letniej Panny D.. Poniżej z kolei pozwolę sobie wstawić post napisany przeze mnie 5 lat temu, w czasie pierwszej wyprawy do Lucerny (także spontanicznej).

Data podróży: 9.10.2010r.
Towarzystwo: aparat, zeszyt, jedzenie
Okoliczności: brutalnie obudzona o godzinie 9 przez chińskie dzieci i ich rodziców (!), po imprezie do 3 nad ranem, postanowiła rozpocząć realizację LISTY MIEJSC, KTÓRE ABSOLUTNIE MUSI ODWIEDZIĆ. Pogoda w prawdzie nie zachęcała do podróży, ale stan zbliżający się do granicy depresji nie pozwalał na siedzenie w domu (i patrzenie na potencjalnie niebezpieczne przedmioty). Spakowała więc plecak i ruszyła przed siebie.

Basel, Konstanz a może Luzern? Do wyboru do koloru. Decyzję podejmowała dobre pół godziny, co chwile zmieniając zdanie. Każde piękne, każde urokliwe, każde MUSI zobaczyć. Wybór padł na Luzern. Niestety... ale o tym później.

Po 50- minutowej jeździe pociągiem z opadającymi powiekami (jej, a nie pociągowi) stanęła na dworcu spowitej mgłą Lucerny. Zazwyczaj podobno widać tu góry, w tym Pilatus, jednakże tamtego dnia nie była nawet w stanie zgadnąć, po której stronie się znajdują (DOPISANE 29.11.2015: w czasie drugiej wyprawy do Lucerny Panna D. w dalszym ciągu nie była w stanie odgadnąć, gdzie znajdują się Alpy. Najwidoczniej Lucerna znalazła sposób na ponowne ściągnięcie do siebie Panny D.). Nie bardzo wiedząc od czego zacząć zwiedzanie stanęła na moście i poczęła spożywać prowiant*.



Energia na start- D. skierowała swe kroki ku drewnianemu MOSTOWI KAPLICZNEMU (Kapellbrücke), pochodzącemu z XIV w., którego długość wynosi 175 metrów. Pod drewnianym dachem podziwiać można reprodukcje dzieł Heinricha Wägmanna z 1614.



W 1993r. ów most został zniszczony przez pożar, jednakże już rok później udało się go odbudować i oddać ponownie do użytku turystów.
Pannie D. z kolei udało się spotkać tu zwiedzających rodaków, co już poprawiło jej humor (DOPISANE 29.11.2015 dzisiaj Panna D. na widok rodaków nie reaguje już równie entuzjastycznie. W dalszym ciągu jednak bardzo się cieszy słysząc język polski). Gdy zaś spacerując po drewnianych balach spostrzegła w oddali Starbucks Caffee (z najlepszym na świecie ciastem truflowym) wiedziała już, że ten dzień nie będzie stracony (DOPISANE 29.11.2015: miłość do Starbucks trwała rok. Od tego czasu noga Panny D. stanęła tam może dwa razy. Panna D. po dzień dzisiejszy pyta się co skłoniło ją do tego młodzieńczego, ale i przelotnego romansu).
Zrobiła tysiąc pięćset sto dziewięćset zdjęć z czego połowa jest taka sama, druga połowa została skasowana po czym ruszyła dalej.





 w tle dźwig- typowy widok w Szwajcarii

Starówka. Zachwyt niesamowicie urokliwymi i malowniczymi (dosłownie) uliczkami. Człowiek aż chce się zgubić w ich labiryntach.





Punkt kolejny- Museggmauer czyli starożytne mury, po których, jak podaje przewodnik, można spacerować. Po pokonaniu nieskończonej ilości schodów, których liczba wynosiła 46+ równi pochyłej+ sto tysięcy schodów prowadzących na wieżę, z której nic nie było widać, bo widok na miasto zasłaniały drzewa, zrozumiałam dlaczego ta część miasta świeci pustkami, podczas gdy w centrum aż roi się od turystów**.
I w czasie, gdy sapała, zrzucała z siebie ciuchy i wydawała dwuznaczne dźwięki zadzwonił do niej kolega i przeprowadzili następujący dialog:

P: cześć Dominika. Wpadniesz jutro do Luzern ?
D: cześć, właśnie tu jestem.
Tak więc bądź co bądź obiecała, że nie zwiedzi całego miasta i przyjedzie tu ponownie w najbliższym czasie (czytaj w niedzielę).
Przeczucie mówiło mi: jedź do Basel lub Konstanz, ale z upartością nie ma co dyskutować.






D. zaś korzystając z tego, że aparat się zmęczył i odmówił dalszej współpracy postanowiła pobawić się w "na brzegu Jeziora Czterech Kantonów usiadła i pisała" i poczęła nadrabiać zeszytowe zaległości (nie tak wielkie, jak te tutaj).





Na koniec postanowiła zaś udać się na tutejszy jarmark/festyn, gdzie wzdychała do naleśników, kiełbasek, kasztanów, orzeszków w karmelu, rękodzieł, obrazów, miodu, owoców w czekoladzie etc.



Ogólnie wycieczka była bardzo krótka, bardzo męcząca, bardzo zimna i nie do końca poprawiła jej humor, ale grunt to się oderwać.
Zrobiła mnóstwo zdjęć z czego ona jest na dwóch i na każdym z nich wygląda jakby spała 5 godzin (a przecież spała 5 godzin i 4 minuty).

Jedno jest pewne- na pewno tam wrócę !!
Mam nadzieję, że niedzielny wypad do muzeum transportu okaże się lepszy, zaś deszczowa i mroźna aura nie wprawią D. w zły humor. 


* Mam wrażenie, że 17 godzin na dobę spędzam na jedzeniu. Co jest już wyraźnie widoczne.
** Spaliła zapewne ok. 50 kalorii co szybko postanowiła nadrobić wciskając w siebie jakieś 500 kcal więcej.



No cóż... W ciągu tych 5 lat 
w moim życiu zaszło  kilka zmian. Lucerna pokazała mi w końcu, po której stronie znajdują się Alpy, pozwoliła mi zobaczyć, jak prezentuje się w Słońcu. Jakość zdjęć uległa poprawie (mam nadzieję, że jest to widoczne). To, co się nie zmieniło to miłość do spontanicznych wypraw pozostała. I oby tak dalej! :)

Pozdrawiam,
Panna D.


wtorek, 24 listopada 2015

Zurych: Wprowadzenie

Sechseläutenplatz

Wiele osób pyta mnie za co najbardziej kocham Zurych. Zurych jest dla mnie miastem absolutnie magicznym. Miejscem, w którym tradycja przeplata się z nowoczesnością. Miejscem, które żyje, potrafi być zatłoczone i głośne (zapraszam na Street Parade czy Zurifest lub na zakupy do Migros w niedzielę), ale zawsze w ciągu 5 minut można uciec od zgiełku i znaleźć się w jednym z licznych parków/lasów. W centrum miasta króluje jezioro , uwielbiane przez mieszkańców i turystów. Stare miasto z Grossmünster, Sankt Peterskirche czy Fraumünster dla wielu zdaje się być szare i betonowe. Nic bardziej mylnego! Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. Urokliwe małe uliczki, kwiaty na parapetach, kolorowe okiennice, wszechobecne fontanny (w samym Zurychu znajdziemy ich ponad 1000, wskazówka numer I: można pić z nich wodę. Jest najlepsza!) tworzą niepowtarzalną atmosferę. 

Fraumünster i Sankt Peterskirche

Dla każdego znajdzie się tu odpowiednie miejsce. Miłośnicy spokoju mogą udać się do jednego z parków położonego nad jeziorem, ci, którzy kochają imprezy odnajdą coś dla siebie na Langstrasse, a tym, którzy miłują miejsca alternatywne na pewno przypadnie do gustu Zurich West, gdzie stare fabryki przekształcono w bary, restauracje, teatry, sale koncertowe. Na tych, którzy kochają zakupy i mają za dużo pieniędzy czeka Bahnhofstrasse- najdroższa ulica na świecie. To tam znajdują się ekskluzywne butiki, sklepy z zegarkami, biżuterią i banki.


Zurych nie jest typowo turystycznym miastem. Kilka tygodni temu spacerując ze znajomą po starym mieście zaczepiła nas turystka z Polski, która spytała nas co może zwiedzić w Zurychu. Właśnie tu zaczynają się schody. Mamy stare miasto z katedrą, kościołem świętego Piotra, Fraumünster, wzgórze Lindenhof, muzeum narodowe i kilka innych muzeów, uniwersytet i...to by było na tyle. Całość wycieczki można by zamknąć w kilku godzinach. By pokochać Zurych trzeba mieć odrobinę szczęścia w kwestii pogodowej, kilka dni wolnych i NALEżY spędzić dzień, w taki sam sposób, w jaki spędzają go w czasie wolnym mieszkańcy miasta: wziąć koc, kupić coś do jedzenia i co ważniejsze picia (wkazówka numer II: dozwolone jest spożywanie alkoholu w miejscach publicznych), dobre towarzystwo, gry/paletki/piłkę/hamak/instrumenty i udać się nad jezioro. Latem zaleca się dodatkowo spakowanie stroju kąpielowego, ręcznika i kremu przeciwsłonecznego.
Zürichsee


Warto poświęcić czas na spacer uliczkami starego miasta. Warto oddalić się od typowo turystycznych miejsc i pozwolić sobie na zabłądzenie w tym urokliwym, kolorowym labiryncie. Warto wstąpić do małych sklepików, które skrywają w sobie niesamowite skarby. Warto usiąść nad rzeką i obserwować toczące się życie. Zimą obowiązkowo należy odwiedzić jarmark świąteczny, napić się grzanego wina i zjeść Raclette lub Fondue.


Zdaję sobie sprawę, że Zurych nie jest miastem tanim. Ba! Zurych od dwóch lat zajmuje pierwsze miejsce w rankingu najdroższych miast na świecie. Mogę jednak zagwarantować, że by polubić, a może nawet pokochać to miasto wystarczy tylko odrobina Słońca.

Wśród wielu osób panuje przekonanie, że Szwajcaria jest krajem nudnym. No cóż... o ile życie na wsi nie należy do najbardziej interesujących (Panna D. przeżyła na szwajcarskiej wsi rok więc wie, o czym mówi), o tyle Zurych obfituje w różnego rodzaju festiwale, imprezy, koncerty. Odbywająca się w sierpniu Street Parade przyciąga do miasta ponad milion gości. Jest to ten dzień, który dzieli mieszkańców na dwie grupy: jedna z nich przez cały rok odlicza dni do kolejnej parady, kupuje specjalne ciuchy i gadżety, druga zaś (w tym Panna D.) ucieka z miasta i szuka schronienia w górach, oddalonych miasteczkach lub wioskach.

Wrzesień to miesiąc, w którym odbywa się Knabenschiessen. Ta licząca sobie ponad 100 lat tradycja to nic innego, jak konkurs strzelecki dla młodzieży w wieku od 13 do 17 lat. W kwietniu mieszkańcy obchodzą Sechseläuten (my topimy marzannę, Szwajcarzy palą na stosie bałwana zwanego Böögg). Kilka razy w roku organizowany jest Street Food Festival (naprawdę warto!). Co trzy lata Zurych odwiedza kilkadziesiąt tysięcy gości, którzy ściągają ze wszystkich stron, by świętować Züri Fäscht (kolejny festyn odbędzie się 1-3 lipca 2016). Po drodze mamy jeszcze paradę mikołajów, karnawałowy przemarsz przebierańców ulicami miasta, festiwal wina, piwa, Zuryski Festiwal Filmowy, Festiwal teatralny etc. Te i inne wydarzenia mające miejsce w Zurychu i w innych miastach Szwajcarii staną się tematem oddzielnego posta.

Przed przeprowadzką do Zurychu bardzo mało wiedziałam o tym mieście. Nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie tu ułożę sobie życie. Gdyby ktoś 6 lat temu powiedział mi, że w przyszłości będę uczyć się niemieckiego (a raczej szwajcarskiego dialektu), a miłością obdarzę szwajcarskie miasto, to z całą pewnością stwierdziłabym, że z danym osobnikiem jest coś nie tak (łagodnie mówiąc). Krajem, w którym chciałam mieszkać była Italia. Los lubi krzyżować moje plany... Okazało się jednak, że Zurych był strzałem w dziesiątkę. Mimo początkowych trudności, tęsknoty za rodziną i znajomymi, nieznajomości języka, problemów z rodziną goszczącą (o byciu au-pair też pewnie pojawi się jakiś wpis) postanowiłam walczyć, przetrwać i cieszyć się z możliwości bycia częścią tego miasta. We wrześniu minęło 5 lat odkąd moje oczy pierwszy raz ujrzały Zurych, a ja wciąż jestem w nim zakochana. Po dzień dzisiejszy poszukuję jeszcze nieodkrytych miejsc, zapuszczam się w nieznane mi zakątki miasta, nie ruszam się z domu bez aparatu, uczestniczę w licznych wydarzeniach, czytam ile się da. Bardzo często mogę sprawiać wrażenie osoby, która przeprowadziła się tutaj zaledwie kilka tygodni temu. Mówiąc o Zurychu mam ciągle błysk w oku i odczuwam ekscytację. Mam kilka innych miast, które kocham i w których bym się widziała. Nie wykluczam, że w którymś z nich w pewnym etapie życia przyjdzie mi zamieszkać. Czuję jednak, że nawet jeśli tak by się stało to i tak, prędzej czy później wrócę do Zurychu. To miasto jest już zbyt dużą częścią mnie.

A teraz koniec ze słowem pisanym (do notek o Zurychu będę wracać regularnie). Pora na zdjęcia.




Sechseläutenplatz




Grossmünste& Helmhaus

Jedna z uliczek starego miasta, w tle Grossmünster



Sankt Peterskirche


Widok z Üetliberg

 
Zastanawiam się ile osób darzy Zurych równie głęboką miłością.

Pozdrawiam, Panna D.


Praktyczne wskazówki/strony internetowe:

https://www.zuerich.com/ piękne zdjęcia, wskazówki dotyczące wartych odwiedzenia miejsc& restrauracje, bary, eventy.

Tym, którzy planują zostać w Zurychu kilka dni polecam ZuriCard. Istnieją dwa warianty karty: 24 godzinny lub 72 godzinny. Karta uprawnia do podróżowania w granicach miasta (ZONE 110) wszystkimi środkami transportu (tramwaje, autobusy, pociągi, statki, taksówki wodne), darmowe wstępy /zniżkę na wstępy do muzeów, 50% rabat na wycieczki po mieście organizowane przez zuryskie biura turystyczne, rabaty do niektórych lokalnych sklepów i resturacji.

Cena karty ważnej 24h to 24 CHF dla dorosłego i 16 CHF dla dzieci i młodzieży (6-16 lat),
za kartę ważną przez 72h trzeba zapłacić 48 CHF (dorosły), 32 CHF (dzieci/młodzież).
Dzieci poniżej 6 roku życia podróżują po Szwajcarii za darmo.
Więcej informacji o karcie można znaleźć w poniższym linku:

https://www.zuerich.com/en/visit/your-city-travel-pass

Bilet 24-godzinny (ważny we wszystkich środkach transportu) kosztuje 8.60 CHF (bez zniżki).

niedziela, 22 listopada 2015

Let the show begin




Na 25* urodziny postanowiłam sprawić sobie… bloga. Już chyba szóstego w moim życiu, ale pal licho! Ta myśl chodziła za mną od ponad 18 miesięcy. Pojawiała się wieczorem, gdy kładłam się do łóżka, towarzyszyła mi w czasie wielogodzinnych spacerów po moim ukochanym mieście, w trakcie górskich wędrówek i w czasie codziennych czynności. W zasadzie nie było dnia, w którym nie rozważałam tego pomysłu. Co więc mnie powstrzymywało? Po pierwsze: nie potrafiłam zdecydować czy chciałabym pisać o Zurychu czy też o Szwajcarii ogólnie. A może powinnam raczej postawić na podróże lub życie na emigracji? Od jakiegoś czasu chodzi mi także po głowie testowanie zuryskich restauracji/kawiarni/barów/małych sklepików. Trudny orzech do zgryzienia. Czy fakt, że właśnie jestem w trakcie pisania notki inauguracyjnej świadczy o podjęciu decyzji dotyczącej tematyki bloga? Ależ skądże! Postanowiłam jednak iść na żywioł i pozwolić sobie na wielorakość tematów. Może z czasem wyłoni się jeden główny wątek, na którym się skupię (choć szczerze w to wątpię).

Drugą przeszkodą, na którą natrafiałam w ciągu ostatnich miesięcy był brak weny. W zasadzie to istota problemu polegała na tym, że gdy tylko siadałam przed komputerem natychmiast zapominałam o czym chciałam pisać lub nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Nie pomagały notatki, nie pomagały spacery, nie pomagał dyktafon. Mogłam spędzać godziny wpatrując się w ekran komputera i i tak nie byłam  w stanie napisać dwóch zdań.

Nie wiem skąd ta nagła zmiana. Być może magiczna liczba 25 sprawiła, że stałam się gotowa. A może to zasługa jesieni i coraz krótszych dni.

Do Szwajcarii zawitałam po raz pierwszy w 2010 roku i to właśnie tu postanowiłam ułożyć sobie życie. Szwajcaria jest dla wielu Polaków wciąż mało znanym miejscem. Kojarzymy ją z bankami, czekoladą, serami, krowami, Alpami, ONZ. Mało kto jest w stanie wymienić więcej niż 4 miasta leżące w Szwajcarii (no cóż, arogancja zuryska weszła mi w krew i powiem, że właściwie państwo to posiada tylko jedno miasto, jakim jest Zurych). Wysokie ceny skutecznie odstraszają wielu turystów, a kraj ten dla sporej grupy osób wciąż pozostaje w pewnym sensie egzotyczny.

A we mnie od czasu przeprowadzki zrodziła się potrzeba, by pokazać innym moją Szwajcarię. By dzielić sie zdjęciami, historiami, wspomnieniami, ciekawostkami. Moim wymarzonym krajem docelowym była zawsze Italia. Los/splot przypadków wysłał mnie do państwa zupełnie odmiennego od spontanicznej, smakowitej, pełnej temperamentu Italii. No cóż... los potrafi być przewrotny. Okazało się jednak, że Zurych skradł moje serce w ciągu niespełna kilku minut. Co więcej: zrozumiałam co znaczy kochać jakieś miasto całą sobą. Mija 5 lat odkąd wysiadłam z autobusu przy zuryskim dworcu, a moja miłość do tego miejsca jest coraz głębsza. Każdy spacer urokliwymi uliczkami czy brzegiem jeziora przypomina mi, jak wielką szczęściarą jestem. Kocham Zurych, jakaś część mnie kocha także Szwajcarię, choć mam temu krajowi wiele do zarzucenia (a z roku na rok lista poszerza się o kilka punktów), cieszę się, że będąc nieszczęśliwą studentką pierwszego roku postanowiłam podążyć za marzeniami i najpierw podjęłam decyzję, a dopiero później (gdy już było za późno) ją przemyślałam.

Co będzie można znaleźć na blogu? Najwięcej będzie zdjęć. Kocham spacerować i podróżować w towarzystwie kamery. Będzie Zurych, będą ukochane Alpy i miasta szwajcarskie (ma nabyta zuryska arogancja udała się na spoczynek). Będą pomysły na to, gdzie można udać się na wycieczkę, które będą mogły służyć zarówno osobom, które mieszkają w Szwajcarii, jak i tym, którzy planują się do niej wybrać na krótszy bądź dłuższy urlop. Będzie życie codziennie na emigracji i walka ze szwajcarską rzeczywistością. Od czasu do czasu pojawią się pewnie fakty i ciekawostki dotyczące tego kraju. Ale będą też podróże poza Szwajcarię i własne przemyślenia na wszelakie tematy. Będą także ludzie, bo bez nich nie byłoby Panny D., bo to oni sprawiają, że pobyt w Szwajcarii jest jednym z najpiękniejszych okresów w jej życiu. Panna D. kocha ludzi miłością bezwzględną i uwielbia poznawać, rozmawiać i słuchać nowych historii.


Czasem będę pewnie kopiować notki ze starego bloga (tak, tak, to już moje drugie blogowe dziecko opisujące Szwajcarię. Pierwsze było jednak przeznaczone tylko dla garstki osób. Wrodzona nieśmiałość... :)).

Blog ten nie będzie różnił się od tysiąca innych blogów, bo wcale nie ciągnie mnie, do tworzenia czegoś nowego, wyjątkowego, oryginalnego. Chcę natomiast podzielić się z innymi cząstką mojego świata i mojej historii. Zachęcam też do dzielenia się swoimi.

Pozdrawiam,

Panna D.

*urodziny miałam 3 tygodnie temu, ale mój komputer to istota niezwykle złośliwa, nie pozwalał mi od tego czasu na napisanie więcej niż dwóch zdań.