poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Przystanek I- Phnom Penh


Phnom Penh to stolica, a zarazem największe miasto Kambodży. Położone w południowo-zachodniej części kraju, przy ujściu rzeki Tônlé Sab do Mekongu, liczy sobie ponad 2 miliony mieszkańców i według mnie jest jednym z tych miast, które albo pokochasz, albo będziesz chciał opuścić je tak szybko, jak tylko możliwe.

Ja znalazłam się w pierwszej grupie, choć kompletnie nie potrafię wyjaśnić podłoża swojej miłości. Szczególnie, że pierwsze wrażenie jakie wywarło na mnie miasto było negatywne. To, co rzuciło mi się w oczy to duchota, smród (tylko to słowo jest w stanie opisać zapach, którym charakteryzuje się w niektórych miejscach Phnom Penh), leżące na ulicach śmieci, tłok, gwar i chaos. Do tego jeszcze zupełnie nielogiczna organizacja ruchu ulicznego. A pośród tego wszystkiego ja- wyczerpana, zmęczona, nieprzyzwyczajona do takich upałów i takiej wilgotności powietrza, ogłupiała i zdezorientowana Panna D.

A jednak 24 godziny wystarczyły, by wsiąknąć w tutejsze życie i stwierdzić, że to miasto ma coś w sobie. Po 48 godzinach byłam w stanie przyznać, że pojawiają się pierwsze oznaki miłości, a po 72 już nie chciałam stąd wyjeżdżać.

Może to sentyment do tego miejsca sprawia, że darzę je takim uczuciem. Wszakże Phnom Penh jest miastem, w którym rozpoczęłam i zakończyłam swoją kambodżańską przygodę. Gdy po niemal miesiącu mojej wędrówki autobus z Sihanoukville do Phnom Penh wjechał do miasta poczułam się jak w domu. Ekscytacja ponownie nie pozwoliła mi na długi sen i ostatnie dni w Kambodży znów rozpoczynały się dla mnie o godzinie 5/6 nad ranem. Zarazem cieszę się, że to właśnie tutaj był mój pierwszy etap podróży- rzuciłam się od razu na głęboką wodę i w żadnym innym mieście nie miałam później problemów z odnalezieniem się i ogarnięciem panującego chaosu. Wszakże przeżyłam już 4 dni w metropolii. Teraz już tylko z górki.

Jakie jest Phnom Penh? Wszystko zależy od tego do jakiej części miasta się udasz. Są te malownicze i reprezentatywne- tutaj panuje porządek i ład. Stan chodników jest czasem lepszy niż w Szwajcarii czy Polsce, wszędzie można natknąć się na kwiaty i piękne drzewa, a budynki są odrestaurowane i zadbane. Są to przede wszystkim okolice Pałacu Królewskiego, Muzeum Narodowego, Srebrnej Pagody, świątyni Wat Phnom i Wat Ounalom, placówek dyplomatycznych i instytucji państwowych etc. Są też dzielnice zniszczone, brudne, chaotyczne, pełne śmieci i zużytych już przedmiotów. Są i takie, w których życie tętni od świtu do zmierzchu- to miejsca, w których znajdują się bazary i targi. Sprzedawcy rozkładają swoje towary już około godziny 5, a gwar i tłok panuje tu do 17. W Phnom Penh bazary były jednym z moich ulubionych przystanków. Uwielbiałam błąkać się w ich labiryncie, obserwować sprzedawców i zapoznawać się z kambodżańskimi wyrobami i specjałami. Numerem jeden pozostał Tuol Tom Poung- targ rosyjski, który miałam okazję odwiedzić w drugim i ostatnim dniu pobytu. To miejsce pełne uroku i magii. W ostatnim dniu spędziłam w nim prawie 3 godziny i gdyby nie fakt, że za kilka godzin miałam wsiąść na pokład samolotu pewnie jeszcze bym tam siedziała.



Tuol Tom Poung

Tuol Tom Poung

Moim ulubionym punktem w mieście była jednak rzeka. Wieczorami przesiadywałam tu godzinami obserwując mieszkańców miasta grających w różnego rodzaju gry, uprawiających sport, rozmawiających, jedzących kolację, odpoczywających, śmiejących się. Przed godziną 18 niebo było różowe a atmosfera stwała się jeszcze bardziej wyjątkowa. Nie było wieczoru, w którym nie siedziałabym nad brzegiem rzeki i myśląc o Phnom Penh zawsze mam przed oczyma jej obraz.

Good morning Phnom Penh!

Tônlé Sab



Drugim wyjątkowym miejscem był Targ Nocny. Odkryty dopiero na 3 dni przed moim powrotem do Szwajcarii. Niestety. Wcześniej bałam się iść tam sama, bo jeszcze nie wiedziałam, że znajduje się zaledwie 10 minut od mojego hostelu. Targi nocne to jedna z tych rzeczy, które ubóstwiam w Kambodży. Niezależnie od miasta, w których się znajdujesz możesz być pewien, że udając się tam natrafisz na setki ludzi, fantastyczne jedzenie i niepowtarzalną atmosferę. To, co urzekło mnie na tamtejszym targu to część z jedzeniem. Kilkanaście straganów z khmerskimi specjałami i coś w rodzaju ogromnych mat rozłożonych w punkcie centralnym. Bierzesz koszyczek, wybierasz przekąski (0.5 dolara za sztukę), danie główne, siadasz na jednej z mat, czekasz, jesz pośród mieszkańców i innych turstów. Po czym udajesz się do stoiska z shakami, a tam czeka już na ciebie zawsze uśmiechnięta sprzedawczyni, która już wie, że przyszłaś po najlepszego shake bananowego, jakiego przyszło ci w życiu skosztować.






Phnom Penh może wydawać się miastem mało atrakcyjnym, ale według mnie warto zatrzymać się tu choćby na dwa, trzy dni. Punkt obowiązkowy to Pałac Królewski i Srebrna Pagoda. To kompleks pięknych budynków i zadbanych ogrodów. Jednym z budynków centralnych jest sala tronowa, wybudowana w 1917 roku, po zburzeniu poprzedniej. Sala tronowa wykorzystywana jest do dzisiaj podczas religijnych i królewskich ceremonii.





Wat Preah Keo czyli Srebrna Pagoda zawdzięcza swoją nazwę ponad 5000 srebrnym płytkom o wadze 1 kg/płytka, którym wyłożona jest podłoga świątyni. Można tu znaleźć między innymi posąg Buddy pokrytego 9584 diamentami, z których największy ma 25 karatów.

Srebrna Pagoda









 
„Na brzegu rzeki Tonle Sap żyła sobie zamożna wdowa o imieniu Penh. Kiedy pewnego dnia podeszła do rzeki, dostrzegła wyrzucony przez wodę pień drzewa. W jego dziuplastym wnętrzu odkryła cztery figurki Buddy. Pełna radości kazała usypać z ziemi pagórek a na nim zbudować pagodę, aby zapewnić świętym posągom godne pomieszczenie”.


Na pewno warto udać się do Wat Phnom- świątyni położonej na szczycie 27-metrowego wzgórza. Wzniesiona prawdopodobnie w 1372 roku, zawdzięcza swą nazwę fundatorce Pani Phnem (Wat Phnom Don Penh: klasztor na górze Pani Penh). Do dzisiaj jest to najważniejsza świątynia w regionie. We wnętrzu świątyni głównej znajdują się malowidła ścienne przedstawiające sceny z życia Buddy.








Mnie jednak najbardziej oczarowała Wat Ounalom. Pokochałam to miejsce nie tyle za samą świątynie, ile za piękne drzewa, krzewy i ogród cudownie współgrający z budynkami i posągami. To jedno z tych miejsc, do których zaglądałam kilkakrotnie tylko po to, by chłonąć atmosferę i piękno tego miejsca.












Poza tym mamy jeszcze Muzeum Narodowe (wstyd się przyznać, ale w nim nie byłam), Pomnik Niepodległości, kilka innych muzeów i miejsce, które TRZEBA odwiedzić czyli Pola śmierci i pawilon S21 (ale o tym innym razem).

To, co uderza niemal każdego turystę przybywającego do Phnom Penh to ogromna różnica między bogatą i biedną częścią społeczeństwa. Jeśli ktoś posiada tu auto to będzie to prawdopodobnie najnowszy model, zawsze lśniący, odpicowany, ze skórzaną tapicerką. Zdarzało mi się napotkać na auta "normalne", ale zdecydowana większość należała do grupy aut ekskluzywnych. Z drugiej strony mamy grupę ludzi, którzy żyją na granicy ubóstwa. Niejednokrotnie dochód RODZINY to 100/200 dolarów/miesiąc. Kambodża wciąż walczy i chyba długo jeszcze będzie walczyć z wykorzystywaniem do pracy dzieci. W każdym większym mieście co kilkaset metrów można napotkać na dzieciaka sprzedającego bransoletki lub pocztówki. Niejednokrotnie są to dzieci trzy/czteroletnie, które błąkają się po ulicach do zmierzchu (a czasem i dłużej). Pojawia się coraz więcej organizacji, które walczy z tym zjawiskiem, ale niestety wciąż istnieje duża grupa turystów, która wspiera tę machinę (najczęściej zupełnie nieświadomie), co sprawia, że wykorzystywanie dzieci jest wciąż na porządku dziennym.

W stolicy Kambodży spędziłam łącznie prawie 6 dni i mimo braku solidnego planu nie żałuję ani jednego dnia. Warto dać temu pełnemu kontrastu miastu szansę i kilka dni na oswojenie. Warto pobłądzić po gwarnych uliczkach, skosztować ulicznego jedzenia, odwiedzić jeden z bazarów, zamienić kilka słów z kierowcami tuk-tuków (dysponują często ogromną wiedzą), pobawić się z dzieciakami, przysiąść na brzegu rzeki i obserwować toczące się życie. Pierwszego dnia mojego pobytu w Phnom Penh powiedziałam, że nie wyobrażam sobie spędzenia tam choćby tygodnia i wyraziłam kompletny brak zrozumienia dla osób, które się tam przeprowadziły. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie chciałabym tam mieszkać na stałe, ale chętnie osiadłabym tam na miesiąc lub dwa.

A która strona miasta urzekła mnie najbardziej? Zdecydowanie ta:

Pierwsze zdjęcie wykonane w Phnom Penh



Widok z mojego ukochanego balkonu



Hmmm
W tym barze na pewno się dzieje... :)