piątek, 6 stycznia 2017

Zaproszenie do raju- Kampot część druga




Po niemal trzech tygodniach przemierzania Kambodży przyzywczaiłam się do gwaru dochodzącego z zewnątrz o 5 rano, wilgotności powietrza, która sprawia, że 3 minuty po wyjściu spod prysznica jesteś znów spocony, przepoconych ubrań i wiecznie nieuczesanych włosów. Nie przyzwyczaiłam się natomiast do upału, który codziennie dawał o sobie znać od najwcześniejszych godzin porannych. Na szczęście w Kampot tuż obok mamy rzekę, do której wskakujemy z tarasu. W pierwszym dniu nie dałam się przekonać ani do skoku, ani do pływania. Perspektywa pływania z wężami wodnymi jakoś mnie nie przekonywała. W drugim dniu zebrałam się na odwagę i od tamtej pory moje zachowanie przypominało zachowanie dziecka zjeżdżającego na ślizgawce- jeszcze raz! jeszcze raz!
Skok do wody, przepłynięcie kilku metrów, wspinaczka na brzeg (brak drabinki), wspinaczka na taras, skok do wody (...). I tak w kółko.

Udało mi się nawet przepłynąć rzekę wszerz, o czym nie poinformowałam mamy, która już i tak cierpiała na stany przeciwzawałowe słysząc o moich skokach. Sorry mom! :)

O ile w dniu pierwszym nasz plan zakładał brak planu, o tyle w dniu drugim już wiedzieliśmy co chcemy robić- zjemy śniadanie na mieście, po czym wsiądziemy na skutery i pognamy do Parku Narodowego Bokor. Pierwsza część przejażdżki była czystą przyjemnością- niemal nieustannie mieliśmy ulicę tylko dla siebie, idealna droga asfaltowa była nasza. Stopniowo trasa wzbijała się coraz wyżej i wyżej. Po jakiś 40 minutach mogliśmy już podziwiać kambodżańską panoramę z góry.



Pierwszym przystankiem na naszej trasie były toalety :) i ogromny pomnik Buddy. Naszą uwagę przykuła jednak mgła, która otaczała nas ze wszystkich stron."Spokojnie, za 5 minut znów zawita Słońce i znów moje spalone plecy zaczną błagać o odrobinę cienia"- przemówiłam, gdy mgła stała się tak gęsta, że przestaliśmy widzieć T. jadącego jakieś dwa metry przed nami. Póki co moje ciało korzystało z przyjemnego uczucia chłodu.

W dniu poprzedzającym naszą wycieczkę do Parku Narodowego nie przyłożyłam się za bardzo do wsmarowania w swoje ciało kremu do opalania (choć mój dream team przypominał mi o tym co kilka minut) i wieczorem zaczęłam odczuwać pierwsze skutki. W dniu wycieczki postanowiłam włożyć na siebie najkrótsze szorty, które posiadałam (by ograniczyć kontakt ciała z jakimkolwiek materiałem (wiem- głupi pomysł)) i pierwszy lepszy top. W pierwszej chwili zetknięcia się z dotychczasowo nieznanym nam zjawiskiem jakim była kambodżańska mgła moje ciało zareagowało euforycznie. Sytuacja zmieniła się jednak po kilkudziesięciu minutach. Zrozumieliśmy pnąc się coraz bardziej w górę, że możemy zapomnieć o zgubieniu mgły/chmur (?), ładnych widokach i szybkiej jeździe.





Im dalej i wyżej jechaliśmy, tym mniejszą widocznością charakteryzowała się nasza trasa. W końcu nie było widać nic. Nie wiedzieliśmy już gdzie się znajdujemy, nie wiedzieliśmy czy jedziemy główną trasą czy może zboczyliśmy, nie mogliśmy spytać nikogo o drogę, bo poza nami nie spotkaliśmy nikogo. Jednym słowem byliśmy w czarnej d... W końcu przed swoimi oczami ujrzeliśmy ogromny gmach ekskluyzwnego hotelu, a zarazem kasyna, które pozwoliły nam na wydedukowanie, że jednak zmierzamy w dobrym kierunku. Ogromny budynek spowity mgłą robił na mnie piorunujące wrażenie. I nie mam tu na myśli pozytywnych doznań. Nie wiem, kto decyduje się w nim nocować. Biorąc pod uwagę fakt, że w tamtejszym rejonie mgła i niskie temperatury to zjawiska normalne (o czym przeczytaliśmy już po wizycie w PN Bokor) musieliby zapłacić mi słono, bym tu przenocowała. Z ciekawostek: wybudowanie kasyna i hotelu w samym środku Parku Narodowego kosztowało tenże park utratę miejsca na Liście światowego dziedzictwa UNESCO. No cóż... jak widać zjawisko jakim jest pogoń za pieniędzmi można zaobserwować niemal na całym świecie.



Po kilkunastu minutach jazdy, w których zaczynamy już trząść się z zimna, bo "jesteśmy w Kambodży więc po co nam bluzy?" docieramy do świątyni. Nie wiem czy jestem bardziej przerażona czy zauroczona widokiem jaki mam przed sobą. Z jednej strony mamy do czynienia z pięknymi i starymi buddyjskim ogrodami, kapliczkami i pagodami, z drugiej strony towarzysząca nam mgła sprawia, że w głowie przelatują mi obrazy kolejnych obejrzanych przeze mnie horrorów. Na wszelki wypadek trzymam się zawsze blisko kogoś i nie zbaczam ze ścieżki głównej.












Po świątyni czas na atrakcję główną- miasteczko duchów położone na wysokości 1079m n.p.m.

To właśnie tu znajdują się pozostałości po kolonii francuskiej- kościół, hotel, stare kasyno. Tym razem postanawiamy skorzystać z pomocy GPS. Zostaję nawigatorem. Po kilku minutach debatowania na tym, gdzie jest kościół zatrzymujemy się i stwierdzamy, że mamy go przed sobą z tym, że kompletnie go nie widzimy. Postanawiamy odłożyć poszukiwanie na później. Póki co udajemy się do starego kasyna. Tutaj z pomocą przychodzą nam Khmerzy strzegący parkingu. Na pytanie gdzie jest szukany przez nas budynek odpowiadają, że jakieś 10 metrów przed nami. Wędrujemy więc przed siebie usilnie próbując nie zboczyć ze wskazanej nam ścieżki. W końcu docieramy do opuszczonego obiektu. Początkowa złość spowodowana niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, które uniemożliwiłyły nam podziwianie regionu Kampot z góry ustała, gdy podziwiałam budynek otoczony mgłą. Pozwoliłam sobie na zgubienie się w licznych pomieszczeniach i zaliczyłam najszybszy w moim życiu bieg, gdy nagle okazało się, że zeszłam do piwnicy, a w pobliżu mnie nie ma żadnej żywej duszy. O tym, że otaczają mnie duchy zmarłych byłam za to pewna.








idealny plakat do jednego z horrorów o nawiedzonych domach



Ośrodek Bokor założono w 1922 roku. Bardzo szybko stał się on popularny wśród francuskich urzędników kolonialnych. Nie tylko z powodu czysto rozrywkowych, ale i z powodu możliwości zaznania przyjemnego uczucia chłodu, którego tak brakuje w wielu częściach Kambodży. W latach 60. stare kasyno i hotel były rajem dla śmietanki towarzyskiej zamieszkującej kraj Khmerów. Sam książę Sihanouk miał swoją rezydencję oddaloną o  kilka kilometrów. To tutaj nakręcono także kilka scen do filmu "Miasto duchów".
O ile początek historii starego kasyna był przesycony śmiechem i zabawami, o tyle jego koniec naznaczony jest krwawymi wydarzeniami. Tutaj także dochodziło w latach 80. do walk między Czerwonymi Khmerami odpowiedzialnymi za wymordowanie niemal 3 milionów mieszkańców Kambodży, a wietnamską armią kontrolującą różne części tego regionu. Na niektórych ścianach widoczne są dziury po nabojach nie wiadomo jednak czy faktycznie ich pochodzenie ma jakikolwiek związek z Czerwonymi Khmerami.

Po zgubieniu się w licznych pokojach kasyna postanawiamy ruszać w drogę powrotną. Trzęsiemy się z zimna, byliśmy zupełnie nieprzygotowani na taką różnicę temperatur. Od tej chwili, gdy tylko w restauracji/na mieście/w naszym kurorcie słyszę, że ktoś wybiera się na wycieczkę do Parku Narodowego Bokoro krzyczę "tylko weź ze sobą bluzę!".

W ciągu kilku godzin pokonujemy prawie 100 kilometrów. Po kilkunastu minutach jazdy w stronę miasteczka udaje nam się zostawić za sobą mgłę, ale moje ciało potrzebuje kilku dodatkowych minut, by porzucić gęsią skórkę. Jazda w dół znów staje się czystą przyjemnością. śpiewam, robię zdjęcia, kręcę filmiki i uśmiecham się na myśl o kolejnym dniu spędzonym w Kampot.


piegowate szczęście
Póki co czeka na nas ukochane miasteczko, rzeka, hamaki, khmerskie piwo i gra karciana, której zasad nie potrafimy zrozumieć czym doprowadzamy T. do furii. Nasze śmiechy niosą się jeszcze długo po spokojnej okolicy.





Oh, jakże ja tęsknię za tymi kampockimi chwilami...

D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz