poniedziałek, 21 grudnia 2015

Kambodża czyli witaj przygodo!


Dziś odejdę od tematu Szwajcarii, mała odskocznia od życia codziennego.

Niektórzy z Was pewnie już wiedzą, że za niecałe 3 miesiące rozpocznę przygodę swojego życia (drugą po przeprowadzce do Szwajcarii). Póki co nie bardzo czuję, że naprawdę zdecydowałam się na ten krok i tylko bilety lotnicze, na które spoglądam od czasu do czasu, uświadamiają mi, że to nie sen.

Decyzję o wyprawie odkładałam kilkakrotnie. Już jakieś 1.5 roku temu kontaktowałam się z kilkoma organizacjami i byłam bliska zaangażowania się w wolontariat w jednym z azjatyckich krajów. Ciągle jednak coś stawało mi na drodze. A to pieniądze, a to brak czasu, a to brak pracy. Najczęściej jednak drogę do realizacji marzeń blokowałam sobie sama. Z jednej strony ciągnęło mnie do nieznanego, z drugiej zaś bałam się, że sobie nie porad. I w takim stanie trwałam przez kilka miesięcy. Jechać? Nie jechać? A co jeśli...?

Na szczęście w tym istotnym okresie mojego życia na mojej drodze pojawiło się kilka ważnych osób, które motywowały mnie do działania i podjęcia kroków w stronę realizacji marzeń. Mam to szczęście, że pracuję z niezwykle dynamicznym, aktywnym i młodym zespołem. Ludzie w moim wieku odwiedzili już pół świata i często miałam okazję przysłuchiwać się ich relacjom z podróży. W tym czasie, jak to zwykle bywa, natrafiałam także na wiele cytatów, które umacniały mnie w przekonaniu, że warto zaryzykować. Baa, nigdy wcześniej i później nie natrafiałam tak często na fantastyczną reklamę linii Emirates (nota bene nie potrafię jej  już nigdzie znaleźć. Czyżby istniała tylko w mojej głowie? :)), która to za każdym razem wzbudzała u mnie zachwyt i dodawała mi motywacji do wzięcia sprawy w swoje ręce.

W końcu tuż przed 25 urodzinami ułożyłam listę rzeczy, które chciałabym zrobić przez kolejny rok. Numer I: przeżyć przygodę swojego życia.
W tym właśnie momencie poczułam się gotowa. Wiedziałam już, że podróż do Kambodży to tylko kwestia czasu. Pozostało więc ułożyć wstępny plan działania, dokonać kalkulacji, zdobyć wszystkie dostępne informacje i... DO DZIEŁA!

Na szczęście należę do osób, które w takich momentach działają bardzo szybko. Gdy tylko na moim koncie pojawiła się kwota pozwalająca na kupno biletu, natychmiast dokonałam rezerwacji. W ten sposób pozbawiłam się możliwości niepotrzebnego analizowania i zamartwiania się czy aby na pewno powinnam lecieć. Kilka kliknięć myszką i nie ma odwrotu. Lecę!

Lecę do Azji. Po raz pierwszy. Lecę do Kambodży. Lecę SAMA. Jedynym towarzyszem mojej podróży będzie plecak, którego jeszcze nie mam i (mam nadzieję) ludzie, których poznam na miejscu. Kambodża to raj dla backpackerów. Przez miesiąc przemierzę połowę kraju (tak zakładają wstępne plany). Każdy z tych faktów cieszy mnie równie mocno.

Dlaczego Kambodża? Nie wiem. Kraj ten był na liście miejsc, które chcę odwiedzić, ale nigdy nie był numerem jeden. Nie wygrywał z Nowym Jorkiem, Tokio czy Nową Zelandią. Ba, nie znajdował się nawet w pierwszej piątce. Doma jednak nie byłaby sobą, gdyby nie wprowadziła w swoje życie malutkiego bałaganu. Stąd pomysł, by pierwszym krajem, do którego zmierzy w towarzystwie plecaka był właśnie kraj Khmerów. W jakimś stopniu na decyzję miał wpływ także aspekt ekonomiczny, gdyż Kambodża jako jeden z najbiedniejszych krajów na świecie umożliwia naprawdę tanie podróżowanie. Niestety przygotowania do wyprawy wiążą się z nieco większymi wydatkami, ale o tym innym razem.

Pierwszą reakcją na zabookowanie biletu było zdanie: o kurczę (użyłam innego słowa, ale jako osoba kulturalna nie będę go nadużywać :)), co ja zrobiłam! Miejsce na sofie obok panny D. zajęła panika. Na szczęście już na drugi dzień D. wyrzuciła ją ze swojego życia. Zaprosi ją ponownie tydzień przed wylotem. Do tego czasu musi przygotować się najlepiej, jak tylko można.

Moje dni wolne poświęcam więc na załatwianie niezbędnych do wyjazdu spraw. Podanie o paszport zostało w końcu złożone, jak tylko do mnie dotrze mogę udać się do Konsulatu Generalnego Kambodży i poprosić ładnie o wydanie mi wizy. 70% szczepień za mną. Powoli przygotowuję się psychicznie na kolejne dwie wizyty (po każdej szczepionce Panna D. jest chora i cierpi także psychiczne przygotowanie jest tutaj konieczne). Pozostanie jeszcze zakup niezbędnego ekwipunku, dobranie leków przeciwmalarycznych, dopracowanie planu podróży, zapoznanie się z wszystkimi dostępnymi na rynku książkami i przewodnikami po Kambodży (moja biblioteka okazuję się być doskonale przygotowana i oferuje mi mnóstwo lektur) i przetrwanie do marca.

Najbardziej z tego wszystkiego cieszy mnie fakt, że czuję, że podjęłam właściwą decyzję. Czytając o upałach, niekomfortowych warunkach podróży, malarii i wężach (z naciskiem na te ostatnie) pojawia się u mnie niepewność, ale mimo tego dominuje radość i ekscytacja. Nie mogę doczekać się momentu, w którym wysiądę z samolotu w zupełnie obcym mi kraju i będę zdana wyłącznie na siebie. Nie mogę doczekać się momentu, w którym stwierdzę, że Phnom Pehn nie przypada mi do gustu, ale mimo to będę żywiła w stosunku do tego miasta pozytywne uczucia (weryfikacja nastąpi za kilka tygodni). Nie mogę doczekać się kolejnych miast i miasteczek, które będę odwiedzać lub mijać zmierzając do kolejnych celów podróży. A przede wszystkim nie mogę doczekać się ludzi. Zarówno tych, którzy podobnie jak ja, postanowili spakować się i ruszyć w świat, jak i tych, którzy zamieszkują Kambodżę. Nie mogę doczekać się spotkań z właścicielami hosteli, restauracji, sprzedawcami na tamtejszych targach, kierowcami tuk-tuków, dziećmi bawiącymi się na ulicach. Nie mogę doczekać się natury, zwierząt, nowych smaków, zapachów i kolorów. Nie mogę doczekać się rozmów z nowo poznanymi ludźmi, ale i samotności, bycia z samą sobą. Nie mogę doczekać się kłopotów, bo stanowią nieodłączną część podróżowanie& nie może być idealnie i na pewno kilkakrotnie będę zmuszona zmienić swoje plany.
Równocześnie wierzę, że podróż ta będzie dopiero początkiem jakiś zmian. Czuję, że przyniesie mi dużo korzyści, doda energii i motywacji, wzmocni pewność siebie i sprawi, że poukładam w głowie kilka istotnych spraw. 

Ostatnio kilkakrotnie słyszałam od różnych osób, jak bardzo zazdroszczą mi wyprawy i odwagi. Powtarzam to samo: problemem jest tylko zdobycie niezbędnych do wyjazdu środków. Moje życie wiąże się teraz z pewnymi wyrzeczeniami. Staram się wydawać pieniądze tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne. Unikam wielu rozrywek, które jeszcze niedawno były częścią mojego tygodnia. Starannie układam listę wydatków. Na święta poprosiłam o latarkę i spray przeciwko komarom, tak, by obniżyć źniejsze koszta. Jednocześnie wiem, że taki stan rzeczy jest tylko przejściowy. Poza kwestią pieniędzy cała reszta jest stosunkowo prostą sprawą. Jeśli czujesz, że ciągnie cię w nieznane to odważ się na zrobienie kroku w tym kierunku. Nie zamartwiaj się, nie analizuj, odłóż strach na później. Jak to podsumował mój znajomy: nie próbuj tylko działaj!



2 komentarze:

  1. Ale numer! Na ile jedziesz do Kambodży? Bo my jedziemy 27 lutego na 16 dni! :D Też decyzja - spontan i uwieeeeelbiam to, że sprawdzam ceny, a tam wszystko tak fantastycznie tanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, nie wierzę! Lecę 6.03 i zostaję miesięc. Kto wie, może spotkamy się gdzieś zwiedzając Angkor Wat. Jakie macie plany?
      Zauważyłam, że Kambodża jest chętnie wybieraną przez Szwajcarów destynacją. Moja znajoma leci 6.01 także będę mieć świeże informacje :) Odezwę się, jeśli pozwolisz, bo mam kilka wątpliwości, może Ty je rozwiejesz.

      Wesołych świąt! :)

      Usuń